Strony

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział 20 - Nienawidzę cię Granger...

 Witam! Przynoszę Wam tutaj kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. Dedykuję go Avadce! Jest ona ze mną od prawie od samego początku i w pierwszym swoim komentarzu mianowała się fanką numer jeden. Oczywiście wszyscy komentujący i czytający są moimi numerami jeden! Dzięki Wam ma już koło sześciu tysięcy wyświetleń i prawie dwieście komentarzy! Dziękuję! Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzedni rozdziałem i mam nadzieję na jeszcze więcej pod tym. Ocenę oczywiście pozostawiam Wam. Mam nadzieję, że będziecie mieli wenę na komentowanie. Kocham Was wszystkich bez wyjątku i życzę z całego serca miłej lektury!
PS-przepraszam za spóźnienie. Kolejne rozdziały będą się ukazywały... Nie wiem kiedy, ale pewnie w odstępach dwutygodniowych w weekendy, ale nic nie obiecuję.
PS2-Z góry przepraszam za wszystkie błędy te, które są i te, których (chyba) nie ma :-D

 Przed oczami miał białą mgłę, wśród której poruszały się tanecznym krokiem jakieś postacie. Wytężył wzrok, ale nie mógł nim przebić otaczających go oparów.Zaczął machać rekami, ale i to nie pomogło. Zmarszczył brwi i popatrzył na mgłę w głębokim zamyśleniu. Naprawdę był ciekawy co się znajduje po drugiej stronie tej dziwnej zasłony. Ciekawość po prostu zżerała go od środka. Westchnął ze zrezygnowaniem i pokręcił głową. Nagle coś przykuło jego uwagę. Pod wpływem jego oddechu mgła się rozmywała! Uniósł brwi i zaczął dmuchać na opary. Po chwili nie było po niech śladu, a on stał na środku (jak się okazało) Wielkiej Sali z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. To w ogóle nie przypominało miejsca, w którym zwykle jadał posiłki! Ściany i sufit były przyozdobione girlandami z dyń i szarfami, a dookoła latały duchy, co jakiś czas przenikając przez kogoś.Wokół niego pary uczniów w odświętnych strojach wirowały na parkiecie, a z niewidocznych głośników płynęły nuty walca. Rozejrzał się jeszcze raz po całej sali i zauważył, że wszyscy mają maski na twarzach. Przyglądał się każdemu z osobna, ale nikogo nie potrafił rozpoznać. Nagle poczuł uściska na ramieniu. Nie był mocny, ale stanowczy. Zanim się obejrzał już tańczył na środku pomieszczenia z piękną nieznajomą. Miała na twarzy czarną, haftowaną maskę z koronką na obwodzie, a jej włosy tworzyły misternego koka na czubku głowy, z którego wysunęło się kilka loków. Jej skóra była mlecznobiała i gładka, a usta pełne i zapewne miękkie. Jej szczupłą talię opinała ciasno czarna suknia z gorsetem. Draco patrzył na nią jak zaczarowany, wirując na parkiecie. W pewnej chwili dziewczyna uniosła rękę do twarzy i jednym, płynnym, szybkim ruchem ściągnęła maskę. Malfoy'owi szczęka spadła z hukiem na posadzkę i zamrugał kilka razy ze zdziwienia, po czym wrzasnął na całe gardło:
-GRANGER?!
Hermiona uśmiechnęła się do niego słodko i puściła figlarnie oczko. Zanim zdążył pozbierać szczękę z podłogi albo jakkolwiek zareagować dziewczyna rozmyła się w powietrzu, a razem z nią zniknęła reszta otoczenia.

***
-Draco! Draco! Obudź się!-usłyszał zirytowany głos i poczuł jak ktoś nim potrząsa.
Jęknął przeciągle i otworzył oczy. W tylnej części czaszki czuł potworny ból. Jakby ktoś wiercił mu tam dziurę młotem pneumatycznym i to bez znieczulenia. Dopiero teraz zauważył wiszących nad nim Theodora i Blaise'a. Obaj mieli zmarszczone brwi i ogólnie dziwne miny. Przyglądali mu się uważnie, przez co czuł się jakby obudził się w czasie operacji i widział pochylonych nad nim w skupieniu dwóch chirurgów.
-Stary!-odezwał się w końcu Zabini.-Co z tobą?! Wrzasnąłeś na całe gardło"Granger!" i zwaliłeś się na podłogę! Aż dziwne, że Snape tu nie przyleciał!!!
Smok dopiero teraz uświadomił sobie, że nie leży na łóżku, ale obok niego. Pozostało jeszcze jedno ważne pytanie...
-Gdzie ja jestem?-spytał, patrząc nieprzytomnie na kolegów.
-W swoim dormitorium.-odpowiedział Nott, kładąc z powrotem na posłanie kołdrę, którą Draco zrzucił podczas spadania..
-A ty Zabini? Co tu robisz?-Dracon odwrócił głowę w stronę Diabła.
-Ktoś cię musiał przenieść z Wielkiej Sali do lochów, bałwanie...-warknął poirytowany Blaise.
-Aa... Okej...-mruknął Malfoy i powoli wstał, podpierając się na łokciach.-Która jest godzina?
-Przespałeś cały dzień i całą noc.-powiedział Theodor.
-Serio?-zdziwił się Smok.-To co jeszcze tu robi Diabeł?
-Wrócił wieczorem, by zobaczyć co z tobą, ale dorwał się przy okazji do barku i usnął na moim łóżku.-wyjaśnił Nott.
-Aha... Czyli teraz idziemy na śniadanie?
-Smoku... Przespałeś śniadanie...
-Co?
-Spokojnie masz tu kanapki.-Blaise machnął ręką na talerz, leżący na biurku.
Malfoy'owi nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Jednym susem doskoczył do jedzenia i zaczął pałaszować. Ależ on był głodny! Po kilku minutach na biurku n ie było kompletnie NIC.
-Hej!-zawołał Theo.-Talerz tez zżarłeś?!
-Nie, odesłałem do kuchni.-odpowiedział Draco.-To która jest w końcu godzina?
-Za dwadzieścia minut dwunasta.
-Czemu w nie jesteście na lekcjach?!-Smok zmierzył ich groźnym spojrzeniem.
-A co my jesteśmy? Gryfoni?-oburzył się Zabini.
-Dobra...-westchnął Draco i przeczesał sobie włosy. Nagle znieruchomiał w połowie ruchu i popatrzył na kolegów przerażonymi oczami.-Na gacie Merlina!!!
Wrzasnął na cały Slytherin i rzucił się w stronę drzwi. Wpadł na nie całym ciałem i odbił się od nich, ponieważ były zamknięte. Szybko się podniósł, chociaż tyłek bolał go niemiłosiernie i nacisnął klamkę.
-Zabini chodź!-krzyknął przez ramię i już go nie było.
Diabeł i Theodor popatrzyli po sobie i unieśli brwi. Coś ostatnio Draco wydawał się być niezbyt zdrowy psychicznie. Chcąc, nie chcąc Blaise westchnął i pobiegł za przyjacielem.
Kiedy wpadł do pokoju wspólnego wszystkie spojrzenia spoczęły na nim. Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie zauważył blond czupryny arystokraty. Zmarszczył brwi, zastanawiając się gdzie ten baran mógł tak pędzić. Nagle spłynęło na niego olśnienie... Trzasnął się w czoło, co wywołało u obserwujących go dziwny wyraz twarzy i ruszył do Wielkiej Sali. Przecież dzisiaj wieszają dekoracje na bal!

***
Otworzył z hukiem wielkie wrota i wleciał jak torpeda do sali. Wyhamował z piskiem podeszw na środku pomieszczenia i rozejrzał się dookoła. Pierwsze co zauważył to pełno ozdób walających się wszędzie, a potem jego wzrok padł na Ginny i Harrego, próbujących wyplątać się z czarnego materiału. 
-Potter!-krzyknął, machając ręką do Wybrańca..-Gdzie Draco?
-Hermiona wygłasza mu kazanie!-odpowiedziało Złote Dziecko.
Diabeł zmarszczył brwi. Popatrzył dookoła jeszcze raz i zauważył w końcu dwójkę wrogów.Miona miała jak zwykle wielką szopę na głowie, a jej twarz wskazywała na to, że nie jest w najmniejszym stopniu zadowolona. Za to Smok miał minę zbitego psa i zezował na przytknięty do jego nosa wskazujący palec Gryfonki. Na twarz Zabiniego wypłynął szeroki, lekko zadziorny uśmiech. Westchnął i podszedł do kłócących się. Kiedy był kilka metrów od nich, usłyszał:
-Jak ja cię nienawidzę!!!
-Nawzajem.
-Jeszcze mi tu pyskujesz?!
-Ale czemu się drzesz?! Przyszedłem tutaj nawet przed czasem!
-Ale to ja musiałam wyciągać cię z bagna!
-I co z tego?
-Mam ciebie dość!-wrzasnęła Herm.-Idź do Hagrida po dynię!-pokazała palcem drzwi.-Obiecał, że ją na dzisiaj wydrąży...
Malfoy pokiwał pojednawczo głową i uciekł z Wielkiej Sali. Blaise powiódł za nim wzrokiem i zwrócił głowę w stronę Hermiony.
-Hej, Mionka! Co to za krzyki?-zawołał wesoło, za co został spiorunowany wzrokiem.
-Diable... Weź ty lepiej znajdź Severię, bo gdzieś się zawieruszyła i nie skacz mi tutaj.
-Ale ja nie skaczę...-Zabini zamyślił się głęboko nad jej słowami.
-Nie rżnij głupa, tylko znajdź Severię!-wrzasnęła wyprowadzona z równowagi.
-Dobrze... Już lecę...-powiedział i tak jak Draco kilka minut temu dosłownie zwiał z sali, zostawiając na środku pomieszczenia pannę Granger, która najwidoczniej wstała lewą nogą.

***
Dracon szedł przez wysokie trawy na błoniach w stronę chatki gajowego. Granger akurat teraz musiała go wysłać po tę głupią dynię! W ogóle nie zauważyła, że leje jak z cebra i nie widać nic oprócz czubka swojego nosa. Na szczęście Hagrid miał zapalone lampy w swoim domu, więc było widać chociaż jakiś jasny punkt. Smok wyglądał gorzej niż mokry pies. Włosy kleiły mu się do twarzy i co chwila musiał je odgarniać, bo wpadały mu do oczu. Całe ubranie miał przemoknięte, a w butach mu chlupało. Na dodatek wiał mocny wiatr, który smagał mu twarz kroplami deszczu jak biczem. Draco nie wyglądał jak mokry pies. On wyglądał stary, mokry mop.
W myślach przeklinał swoją głupotę, bo nie chciało mu się nawet schodzić do lochów po płaszcz. Objął się ramionami i tak brnął przez tą ulewę. Pochylił głowę, by ochronić twarz przed wodą i zaczął szczękać zębami z zimna. Skulił się jak najbardziej i przyspieszył. Nagle poczuł jak jego głowa zderza się z czymś twardym. Jęknął i pomasował się po obolałym miejscu. Podniósł lekko poszkodowaną część ciała i rozchylił zaciśnięte powieki. Przed nosem miał drzwi do chaty gajowego. Uniósł rękę i mocno zapukał. Po chwili z domku wyszedł Hagrid i zapytał:
-Czego chcesz?
-Przyszedłem po dynię.-odpowiedział.
Półolbrzym pokiwał głową, odwrócił się i przeszedł na drugi koniec izby. Po chwili wrócił z wielką, wydrążoną dynią. Draco wytrzeszczył oczy, ale niepewnie wyciągnął ręce i przejął ciężar ozdoby. Kolana się pod nim ugięły, ale dzielnie to wytrzymał i tylko wystękał:
-Na Salazara... Jakie... To... Ciężkie...

***
Draco odstawił dynię na podłogę w holu i odetchnął z ulgą. Jakie to było ciężkie! Aż dziwne, że mu kręgosłup w połowie drogi nie strzelił! Potrząsnął głową, próbując pozbyć się nadmiaru wody z włosów. Westchnął ciężko i popatrzył na ozdobę, która szczerzyła do niego szczerbate zęby, wycięte w skórce. Prychnął głośno i podniósł ją z posadzki. Z trudem powoli ruszył do Wielkiej Sali. Największym wyzwaniem były dla niego schody mimo, że musiał pokonać tylko jedną kondygnację. Dynia całkowicie zasłaniała mu widok, więc nieraz prawie się wywalił. Kiedy w końcu doszedł do Wielkiej Sali ręce go strasznie olały, a nogi kompletnie odmawiały posłuszeństwa. Niestety na jego nieszczęście drzwi były zamknięte. Próbował przełożyć dynię do jednej ręki, ale po kilku nieudanych próbach zrezygnował. Zmarszczył brwi i warknął zirytowany. Jak on nie znosił takich sytuacji! Ze złości kopnął przeszkodę, zagradzającą mu przejście. Ku jego zdziwieniu wrota po chwili się uchyliły, a przez szparę wyjrzała najpierw szopa poplątanych loków, a dopiero potem twarz jej właścicielki. 
-Malfoy właź!-warknęła Hermiona i otworzyła szerzej wrota.
Draco wszedł, a raczej wgramolił się do środka i postawił dynię na podłodze. 
-Potter! Nie wierć się!-spojrzał w stronę, z której dobiegał mocno zirytowany głos.
Pod ścianą stała wysoka drabina, którą podtrzymywały Ginny i Severia. Obydwie zaciskały mocno ręce na metalu i patrzyły w górę. Na szczycie wyżej wspomnianego przedmiotu stał Blaise, który miał niezbyt zadowoloną minę i co chwila zerkał w górę spod brwi. Jednak nie to zamurowało Dracona. Na barkach Zabiniego siedział Potter i wyciągał się, by zawiesić czarny materiał na wystającym ze ściany gwoździu. 
-Tak!!! Udało się!-krzyknął Harry, kiedy udało mu się umieścić tkaninę w docelowym miejscu.
Z radości zaczął machać rękami i wiercić się na ramionach Diabła.
-Potter... Złaź!-wystękał Blaise,próbując utrzymać równowagę.
Przecież zaraz przez tego bliznowatego idiotę spadną!
Smok podszedł pod samą drabinę i tak jak dziewczyny zadarł głowę do góry. Jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Niecodziennie widzi się Zabiniego przepychającego się z Potterem na szczycie chwiejącej się drabiny. Jednak ten głupawy wyraz zszedł mu z twarzy, kiedy Harry za mocno wychylił się do tyłu i stracił równowagę. Oczy Dracon rozszerzyły się do rozmiarów talerzy, ponieważ Wybraniec leciał prosto na niego. Kierowany jakimś dziwnym impulsem wyciągnął przed siebie ręce i po chwili poczuł na nich ciężar Złotego Dziecka. Stęknął głośno, bo Potter mało nie ważył. Harry spojrzał na niego jak na kosmitę. Po chwili jednak otrząsnął się z szoku i uśmiechnął się do osłupiałego Smoka. Po krótkim zastanowieniu (a raczej jego braku) zarzucił mu ręce na szyje i powiedział zmysłowym głosem:
-Dziękuję za uratowanie mi życia... Mój ty bohaterze...-puścił do niego flirciarsko oczko.
Malfoy patrzył na niego przez chwilę z dziwnym wyrazem twarzy, jakby trzymał coś obrzydliwego, a potem ni stąd, ni zowąd po prostu go puścił. Harry z cienkim piskiem i głośnym hukiem spadł na twardą posadzkę, a Draco mruknął:
-Mogłem cię nie łapać...
Odwrócił się i odszedł, a Wybraniec patrzył za nim ze smutną miną zawiedzionej dziewczyny.
-A ja cię tak kochałem...-szepnął.
Jego melancholię przerwał gromki wybuch śmiechu, dochodzący z góry. Potter zacisnął szczęki i spojrzał na Blaise'a, który umierał na szczycie drabiny ze śmiechu.
-Zamknij się! Ja tu opłakuję nasz związek!-warknął.
Odpowiedział mu jedynie jeszcze głośniejszy rechot.

***
Draco wsunął ręce do kieszeni i minął dynię, którą kilka minut temu postawił na podłodze. Po co on łapał Pottera? Mógł spaść i byłoby po kłopocie, a tak musi się dalej z nim użerać. Pokręcił głową i parsknął krótkim śmiechem. Jaki on jest głupi...
Nagle zauważył kawałek białego futra, znikającego za uchylonymi drzwiami. Zmarszczył brwi. Od kiedy futerka tak po prostu sobie chodzą? Podążył za puchatym "cosiem" i już po chwili znalazł się na korytażu. Nie było tu nic oprócz białej kotki ze stalowymi oczami.
-Sorbet? Co ty tu robisz kłaku?!-zapytał Smok, podchodząc do zwierzęcia.
Po chwili trzasnął się z całej siły dłonią w czoło.
-Co ja robię?!-spytał sam siebie.-Czemu ja gadam z kotem?! Niedługo oszaleję...
Nawet nie zauważył kiedy kotka podeszła do niego i zaczęła ostrzyć sobie pazurki o jego nowe spodnie. Spojrzał na nią ze złością i obrzydzeniem.
-O nie sierściuchu! To markowe jeansy!-pogroził jej palcem.
Pochylił się i podniósł ją z podłogi. Jaka ona była ciężka! Granger karmi ją sterydami, czy jak?!
Nie zwracając uwagi na nizadowolone miauknięcie ruszył do dormitorium prefektów.

***
Odsunął na bok ciężki gobelin i popatrzył na niezliczoną ilość schodków, prowadzących do salonu. Jęknął w duchu. "Czemu wszędzie, gdzie jest jakiś Gryfon automatycznie musi też być pełno stopni?!"-pomyślał z rezygnacją, pomieszaną z głęboką irytacją.
Westchnął ciężko i zaczął wspinać się do góry. Po kilku przekleństwach i jękach dotarł do uchylonych drzwi głównego pokoju. Otworzył je szerzej i bezceremonialnie wepchnął Sorbet do środka w akompaniamencie jej miauknięcia. Nie patrząc na nią zatrzasnął z hukiem drzwi i skrzywił się. "Czemu Granger nie może pilnować tego kołtuna?! Tylko on musiał latać za tą imitacją kota, bo tej szczocie nie chciało się zamknąć drzwi!"-krzyczał w myślach.
Ani się obejrzał, a już był dwa korytarze od dormitorium prefektów. Nagle znieruchomiał w połowie kroku, a było to spowodowane zachrypniętym głosem należącym do osoby, która nie była tutaj mile widziana zwłaszcza w tym momencie.
-Stój!
Odwrócił się, a na jego twarzy wymalował się wyraz przerażenia. Kompletnie zapomniał, że ma obłocone buty i mokre ubranie! Wynikiem tego były błotniste ślady na posadzce za nim. Jednak to nie było najgorsze... Najstraszniejszy był Filch, pędzący w jego stronę i wymachujący miotłą. Malfoy nie zastanawiał się w ogóle, tylko rzucił się do ucieczki. Jeśli woźny go złapie to zarobi tygodniowy szlaban!
-Nie uciekaj!
Słysząc to jeszcze bardziej przyspieszył. Ledwo wyhamował na zakręcie, ale pędził dalej. Byleby tylko nie zostać złapanym! Skręcił jeszcze raz i wskoczył do pierwszego od prawej schowka na miotły. Słyszał, że Filch coraz bardziej się zbliża, a on przecież zostawił mokre ślady na podłodze! Szybko wskoczył za jakieś pudła i przykrył się stara szmatą. Usłyszał jak woźny naciska klamkę i wchodzi do środka. Wstrzymał oddech, czekając na kolejne wydarzenia. Przez chwilę panowała cisza, a potem rozległ się niezadowolony głos woźnego:
-Niech to szlag... Do diabła z tym szczeniakiem...
Po tych słowach drzwi trzasnęły, a on został sam w schowku. Odrzucił na bok szmatę i usiadł wśród kartonów. Odetchnął z ulgą. Jednak jego spokój nie trwał długo...
Nagle poczuł jak coś koło niego się poruszyło spojrzał przestraszony w tamtą stronę, ale nic nie zobaczył oprócz ciemności. Sekundę potem został brutalnie przygnieciony przez coś ciężkiego i dyszącego. Po chwili poczuł na szyi mocny uścisk, a napastnik usiadł na nim okrakiem. Jego przerażenie wzrosło, kiedy ta postać zaczęła go całować po całej twarzy!

wtorek, 7 kwietnia 2015

Brak czasu...

Przepraszam wszystkich razem i każdego z osobna, ale nie mam po prostu czasu na pisanie, a w tamtym tygodniu w ogóle nie miałam weny, więc kolejny rozdział to na razie ruina. Mam na dzieję, że mi to wybaczycie i napiszecie pod kolejną notką duuuużo komentarzy. Możecie mnie strzelić Avadą, ale po prostu nie pstryknę palcami i samo się napisze. Obiecuję za to, że ten rozdział będzie dłuższy niż poprzednie, ale ukaże się dopiero w sobotę lub niedzielę. No ja wiem, że już czekacie prawie trzy tygodnie. Wiem też, że jestem okropna, ale i tak mnie kochacie.
Postaram się nie zawieść was.

Wasza Essentia Lepore.